Statystyki

  • Odwiedziło nas: 1545875
  • Do końca roku: 239 dni
  • Do wakacji: 46 dni

Kalendarium

Poniedziałek, 2024-05-06

Imieniny: Beniny, Filipa

Reporterskie zbliżenia z regionem łęczyckim

W maju br Biblioteka Pedagogiczna w Łęczycy przeprowadziła konkurs dla uczniów szkół podstawowych, gimnazjów oraz szkół ponadgimnazjalnych, który polegał na napisaniu reportażu literackiego dotyczącego regionu łęczyckiego. Wśród uczniów naszego gimnazjum siedmioro spróbowało swoich sił w dziedzinie reportażu i napisało bardzo ciekawe prace opisujące miejsca, zjawiska i tradycje zaobserwowane na terenie naszej gminy.


SUKCES UCZENNIC GIMNAZJUM W GRABOWIE


Okazało się, że wypowiedzi naszych gimnazjalistów zostaly bardzo wysoko ocenione przez jury konkursu "ŁĘCZYCKIE W ZBLIŻENIU". Ich autorki (Maria Góral z klasy IIIb, Agnieszka Kaczmarek z klasy IIa oraz Wioletta Wasiak z klasy IIIb) zajęły wszystkie możliwe miejsca na podium. Jest to niewątpliwy sukces tych uczennic, ponieważ reportaż jest formą trudną, wymagającą łączenia kilku różnych gatunków literackich, a laureatki zdystansowały 27 innych uczestników konkursu w kategorii gimnazjów.


Poniżej przedstawiamy najlepsze prace.


Maria Góral

Gdzie jest mój dom?

 

Zapach świeżych kwiatów, wiejskiego powietrza i letniego dnia. Piotr i jego brat pasą krowy na łące. Z daleka widać cerkiew, polski kościół i dom ludowy, gdzie odbywają się najlepsze tańce w okolicy. Wtedy jeszcze nie było czuć strachu, a jedynie dziecięce beztroskie chwile. Wszyscy byli dla siebie jak jedna wielka rodzina - Polak
i Ukrainiec.

 

Ukraina – Tetewczyce

 

Wszystko to zmienia się jednak, kiedy czuje się nadchodzącą wojnę, kiedy Sybir przestaje być już tak daleko i kiedy zaczyna się „piekło”. Ludzie nie widzą już w sobie braci, zaślepia ich walka o dobro materialne i nowe idee narzucone z zachodu. Kiedy zapadła noc,
w polskich domach nikt nie spał. Na ten czas Piotr z rodzicami i rodzeństwem trzymali wartę, ukrywali się w kościele albo u zaufanych Ukraińców. Taka sytuacja nie mogła potrwać jednak długo, bo złowieszczy ogień swymi płomieniami ogarniał każdej nocy jeden dom więcej.
I właśnie dotarł do rodziny Piotra Curyka  i jego sąsiadów. Matka, ojciec, córka , syn
i reszta domowników szukała  schronienia w pobliskim lasku, skąd było widać płonące jak świeczki budynki. W las za nimi pobiegły jeszcze dwie kule, ale nie zdołały nikogo dogonić. Po tym wszystkim każdy żył w strachu. Nie chcąc czekać na śmierć, zamówiono wagony towarowe.  Jechało się długo, razem z niewielkim dobytkiem, zwierzętami i małymi dziećmi. Początkowo większość ludzi osiedliła się w południowej Polsce i w okolicach Kielc, gdzie, pracując w gospodarstwach szlacheckich, zarabiała na życie.


Wygorzele

 

W 1943 roku w Polsce z zajętych terenów zaczęli uciekać Niemcy. Zatem ilość zostawionego majątku na Ukrainie została oddana Polakom, którzy uciekli z Ukrainy według przydziału w wyznaczonym miejscu kraju. Piotr wraz z rodziną i inni mieszkańcy Tetewczyc trafili do Wygorzeli, małej wsi leżącej w powiece łęczyckim nieopodal Grabowa. Cała wioska tworzy jedną linię od wschodu, gdzie stał pierwszy dom, po zachód, na którym widniej ostatni budynek. Dachy były pokryte słomą, a ściany ulepione z gliny i pobielone. We wsi stały również dwa kościoły i szkoła. Kiedy wszyscy dotarli już na miejsce, gospodarstwa i budynki były puste, czasami w oborach zostawały jedna lub dwie krowy i wszystko trzeba było zacząć od nowa. Po cichu jednak każdy miał nadzieję, że zanim minie rok, sytuacja się unormuje
i powrócą w rodzinne strony. Tak się jednak nie stało, ich dawne posiadłości zostały zajęte przez Ukraińców. Po jakimś czasie można już było sobie uświadomić, że dom nie jest
w ukraińskich Tetewczycach, ale w małych polskich Wygorzelach. Mieszkańcy zaczęli się przyzwyczajać do życia tutaj, ale nigdy nie zapomnieli o tym, co było kiedyś.

Już od dzieciństwa ciągle coś obijało mi się o uszy na temat Ukrainy. Nigdy jednak nie rozwijałam tego wątku. Właśnie teraz znalazłam pretekst i czas, żeby zagłębić się w historię rodziny - mojej, ale nie tylko.

 Moi pradziadkowie ze swoimi dziećmi (moim dziadkiem i ciocią), jak i rodzice moich obecnych sąsiadów zasiedlili Wygorzele w latach 40 - tych XX wieku. Obraz tych wydarzeń mam w głowie dzięki opowiadaniom i biografii rodziny mojej prababci Bogumiły z domu Curyk spisanej przez jej brata Piotra. Aby dowiedzieć się jeszcze więcej, spotkałam się
z jedyną żyjącą osobą spośród tych, którzy przemierzyli odległość z Tetewczyc do Wygorzel, podróżując w wagonie towarowym - panem Władysławem Englem (dziadkiem mojej koleżanki z klasy). Miał on 9 lat, kiedy znalazł się w Wygorzelach. Opowiedział  mi tyle, ile zdołał zapamiętać. Swoją historię zaczął od wspomnień o Tetewczycach.

- Żyło się tam spokojnie, chodząc co niedzielę do polskiego kościoła. Żyło się tam dobrze
z dobrymi Ukraińcami -mówił pan Władek. Zapytałam:

-Jak to było z  tą ucieczką? Dlaczego zdecydowaliście się opuścić tamte strony?

- Jak Ukraińcy napadli na pierwszą rodzinę, może była godzina jedenasta, może dwunasta
 w nocy, i jak napadli, to u nas nic nie zrobili, bo ojciec się obronił. Zabił może ich
ze czterech. I oni odstąpili, bo nie mieli jak, bo tak, to by nas spalili i wyrżli, ale budynki były jeden przy drugim, wieś taka gęsta i nie mogli zapalić. I to tak trwało. Zrobił się wielki raban na wsi i ta reszta Polaków (a to wszystko już czuwało, nie spało tak mocno)  pouciekała
w pola, do lasu, gdzie kto mógł. Przeszli więc i nikogo nie zabili, a potem poszli do Curyka Michała, Twojego, Marysiu, prapradziadka i tam nikogo nie było. To spalili budynki, bo on był na osobności pod Zagórną (tak się nazywało). I to było jakoś tak w marcu, może lutym, to jeszcze moi rodzice byli wiosnę i jeszcze ojciec obrobił i obsiał, ale ja już chodziłem
do ciotek spać, bo tam były moje dwie ciotki zamężne za Ukraińców, na wieczór uciekałem po cichu do nich. Spałem przeważnie u jednej, bo ta jedna bliżej mieszkała i po jakimś czasie to ojciec wynajął mieszkanie w powiatowym mieście w Radziechowie i ja tam z dziadkiem byłem. Ale ja tam byłem ileś i ja  tam z tego Radziechowa, bodajże 7 kilometrów, uciekłem, bo sprzykrzyło mi się z samym dziadkiem. No i później to się tak zorganizowali, że chodzili, bo byli przecież znajome i dobre, i złe Ukraińce. I jedni mówili „Na co czekasz? Co chcesz, żeby cię zabili? Przecie cię na polu zabiją, bo na polu w dzień robisz i przyjadą na koniu i Cię zastrzelą.” Więc zamówili wagony towarowe w Radziechowie, a jak te wagony podstawili, to my się poładowalim i Curyki pojechali gdzieś koło Krakowa i tam się osiedlili, a Samborski to tutaj w kieleckim i Engle - Bolka rodzice - to niedaleko nas, też w kieleckim, i mój ojciec w Śmiłowie, w majątku Janasza. A inni byli w szkole zakwaterowani, no bo to była wojna, to i tak tych szkół nie było. Tam byliśmy od lata 1943 roku do końca wojny. Jak się wojna skończyła to było zarządzenie, żeby „zabugowców” osiedlać w Polsce po niemieckich majątkach. I to jak mieli te papiery, że podług tego, co tam zostawił, to tutaj mniej więcej tyle dostawał za darmo. I przydzielali, i mówili: „Tutaj to bydzie dla Kazika (bo tak było temu Bolkowemu ojcu), a to bydzie dla Piotra, a tamto bydzie dla Górala, a tamto dla Stefana Engla” i tak po kolei.

-A co robiliście ze zwierzętami z gospodarstw domowych z Ukrainy?

-Jechaliśmy w jednym wagonie. Ojciec miał krowę i konia. To my jechalim po tej stronie,
a po drugiej był koń i krowa (pan Władek się śmieje). Ja jeszcze trochę pamiętam
 i potrafiłbym powiedzieć, kto gdzie z Polaków mieszkał we wsi dokładnie. Ja pamiętam, jak  tam szlim do pierwszej komunii, i Marysiu, u nas w parafii było dwóch księży, wikary się Kutrowski nazywał, a Szarzewicz był proboszczem. No i tyn Kutrowski, jak to się wszystko zaczęło (zaczeli już Polaków zabijać) wyjechał z Polakami. A ten proboszcz powiedział, że dopóki będzie jedna owieczka, to on jako pasterz nie może jej zostawić. I został. Przyszli
w nocy na plebanię i go zabili.

-Czy byli tacy Polacy, którzy zostali w Tetewczycach?

-A to ja dokładnie, nie wiem, ale chyba nie. Byli tacy, co szybko wrócili, zaraz jak front przeszedł i też ich jeszcze pozabijali. A ten Curyk Piotr to tyż wrócił, ale ja nie wiem, jak to dokładnie było, wrócił, ale jeszcze to front chyba nie przeszedł i jeszcze Niemcy tam kwaterowali i gdyby nie te Niemcy, to pewnie by go też zabili. A tak to te Niemce go obronili, a to taki chłopak, może miał wtedy siedemnaście lat.

-A czy Ukraińcy kultywowali jakieś swoje zwyczaje, tradycje odmienne od naszych?

-U nich na Wielkanoc, to nie święciło się małej święconki, tylko jedzenie przynosiło się
w wanienkach albo dużych miskach, bo wszystko, co jadło się przez święta, miało być poświęcone. Jak żenił się Ukrainiec z Polką, to ślub był w cerkwi, a jak Polak z Ukrainką to
w kościele.

- Od babci słyszałam że przywieźliście tutaj do centrum Polski ze sobą kamień. Po co przywozić kamień ?

-Tam na Ukrainie była bardzo żyzna ziemia, nie było w ogóle kamieni i kiedyś, jak budowali taką drogę w Tetewczycach wykładaną kamieniami, to twój pradziadek Michał „pożyczył” sobie jednego. A kamienie były nam potrzebne, bo przygniatało się nimi beczkę z kapustą.
I tak my jechali z tym kamieniem, a tu się okazało, że kamieni dużo (pan Władek się śmieje).

-Wiem, że był pan niedawno w swoich rodzinnych stronach. Dużo się zmieniło?

-Oj, dużo. Wcześniej domy dachy słomiane miały, a teraz tam takiego nie ma, do kościoła nie wchodziliśmy, bo zamknięte było, ale zdjęcia mamy porobione przed kościołem. A cerkiew
w bardzo dobrym stanie. Udało nam się wejść do środka. Odwiedziłem też Ukraińców, których pamiętałem. Jeden akurat z tej rodziny, którą znałem, na rowerze jechał przez wieś i tak myśmy się spotkali.

            I w ten sposób w sporym stopniu pan Władek przybliżył mi te czasy, omówił historię niektórych mieszkańców Gminy Grabów w wielkim zbliżeniu. Opowiedział mi jak ta nagła „przeprowadzka” zmieniła ich życie. Udowodnił, że jeśli jakieś miejsce, sytuacja czy ciąg wydarzeń są dla nas ważne, to zapamiętujemy je na długo, nawet mimo młodego wieku. To potem jest w nas i w naszych dzieciach, a nawet i wnukach. I wiem, że jeśli oni o tym nie zapomnieli, to i my nie zapomnimy, i będziemy pamiętać o Tetewczycach, jak i o naszych małych Wygorzelach. 


Wioletta Wasiak


                           Świat, którego już nie ma

Początek XXI w., jest miesiąc Ijar, w którym wielu ludzi świętuje Rocznice Zagłady. Jednak
dla większości osób jest to po prostu kwiecień, w którym wiosna budzi się do życia.

Jest piękny, wiosenny dzień. Razem z tatą wracam z Koła do Grabowa. Jadąc przez las, dostrzegam ogromny betonowy pomnik. Upamiętnia on zagładę ponad 300 tys. osób pochodzenia żydowskiego.
- Tato, zatrzymaj się . Podejdźmy do tego miejsca.
Świadomość, jak wiele niewinnych osób zostało zamordowanych w tym lesie, wywiera na mnie ogromne wrażenie. Obszary, gdzie wycięto niegdyś drzewa, są miejscem, w którym w nieludzi sposób pochowano tysiące osób.
- Czy nasz Grabów był zamieszkiwany przez ludność żydowską? – zapytałam taty.
- Oczywiście. Większość mieszkańców Grabowa była pochodzenia żydowskiego. Kiedy byłem dzieckiem mój dziadek często opowiadał mi historię naszej rodzinnej miejscowości. W czasie II wojny światowej mieszkał on w Sławęcinie- wiosce położonej blisko Grabowa. Widział, jak w 1941 roku Hitlerowcy utworzyli getto. Właśnie w Grabowie stłoczono Żydów grabowskich i tych zamieszkujących okoliczne miejscowości. W tym miejscu panowały przerażające warunki bytowe – głód i niepewność jutra. Rok później antysemityzm głoszony przez nazistowskich Niemców doprowadził do próby wyniszczenia narodu żydowskiego w okupowanej Europie. Rozpoczęto likwidowanie grabowskiego getta. Kolejno gromadzono ludność żydowską w kościele. Następnie wywożono ją do Chełmna, pakując ich do ciężarówek, w których zagazowywano spalinami przewożone osoby . Do lasu docierały już tylko ciała. Myślę, że więcej informacji możesz uzyskać od swojego dziadka.

Kiedy wróciłam do domu, odwiedziłam dziadka, aby z nim o tym porozmawiać.
- Czy pamiętasz dziadku czasy, kiedy Grabów był zamieszkiwany przez Żydów?
-Urodziłem się w 1935 roku i byłem wtedy małym chłopcem, dlatego wielu rzeczy nie pamiętam, jednak kiedy byłem starszy, uwielbiałem wysłuchiwać różnych ciekawych historii moich rodziców o ludności żydowskiej.
- Jak wyglądał tamten Grabów?
- Był on przede wszystkim zamieszkiwany przez Żydów, którzy często posiadali wielki kapitał- ich domy były wysokie, nie oszczędzano na przeróżnych zdobieniach drzwi i okiennic.
- A gdzie mieszkali wówczas Polacy ?
- W suterenach znajdujących się od strony podwórka.
- To dziwne. Skąd ta zależność?
- Żydzi zajmowali się przede wszystkim rzemiosłem, krawiectwem, garbarstwem. Solidnie zarabiali, pracując jako kupcy i prowadząc handel. Mój ojciec opowiadał, że byli to normalni ludzie, z którymi można było porozmawiać, zażartować. Wielu polskich młodzieńców zakochiwało się w młodych Żydówkach, dzieci wspólnie się bawiły i zawierały przyjaźnie. Jednak ludność żydowską wyróżniała religia i zwyczaje, które były z nią związane. Zabiorę Cię do miejsca ich kultu.

Droga mija szybko. Dawna synagoga znajduje się w Grabowie przy ulicy Spółdzielczej. Właściciel tego obiektu pozwolił nam wejść do środka. Czas nie oszczędził tego miejsca. To, co ocalało robi jednak wrażenie. W środku ściany są zniszczone – tylko miejscami można dostrzec wyblakłe wzory przede wszystkim w kształcie kwiatów, przypominające zdobienia, o których mówił mi dziadek. Przez środek poprowadzono dwa rzędy drewnianych kolumn. Na jednej ze ścian znajdował się kiedyś ołtarz. Widać
na niej wyblakłe miejsca po obrazach i fragmenty napisów w języku hebrajskim, które są niemożliwe już
do odczytania. Ołtarz jest zwrócony w kierunku Jerozolimy, dokładniej w stronę „Ściany Płaczu”- jedynej zachowanej do dnia dzisiejszego pozostałości Świątyni Jerozolimskiej.

 Dziadek kontynuował swoją opowieść:
- Judaizm, czyli religia żydowska różni się od chrześcijańskiej. Żydzi mieli obowiązek odpoczynku w sobotę, czyli tzw. szabat. Zaczynał się on w piątek wieczorem, a kończył w sobotę po nabożeństwie wieczornym.

W tym czasie nie wolno było wykonywać żadnych prac. Polacy często ze zdziwieniem patrzyli, kiedy ich sąsiedzi odmawiali prostych rzeczy, takich jak zapalenie świecy czy podróżowania. Wszelkie namowy kończyły się niepowodzeniem. Żydzi modlili się w tej synagodze. Występował tu podział – mężczyźni modlili się na parterze, a kobiety na piętrze na tzw. babińcu.Kiedy wracałam do domu, spotkałam mojego kolegę, który jest mieszkańcem Grabowa. Opowiedziałam mu o tym, czego się dowiedziałam od dziadka. Zaintrygowany tą historią zaproponował mi , żebym zobaczyłya jeszcze jedno zapomniane już miejsce, związane z wyznawcami judaizmu. Na ulicy Ogrodowej skręciliśmy
w polną drogę. Na jej końcu znajduje się dawny cmentarz żydowski- kirkut.


Mieszkańcy Grabowa niechętnie chcą wspominać i rozmawiać o zamieszkałych tu kiedyś wyznawcach judaizmu. Miejsca związane z Żydami takie jak synagoga i cmentarz są zaniedbane
 i zapomniane, a większość domów pożydowskich została zburzona na rzecz nowych mieszkań. Mimo, że historia Grabowa jest tak związana z Żydami, nie ma tutaj żadnego pomnika upamiętniającego żyjących tu wcześniej ludzi i coraz bardziej te wspomnienia stają się wyblakłe. A gdyby nie holocaust, być może chodziła bym teraz do klasy z Rebeką, Joachimem, Moszą, Eliaszem, Natanem. Ale tego świata już nie ma…


Agnieszka Kaczmarek


P R Z E S Z Ł O Ś Ć   Z A P O M N I A N A

 

 

Świat przedwojennej polskiej rzeczywistości już dawno nie istnieje. Miejsca, w których rozwijała się kultura i pięlęgnowano tradycje, właściwie popadają w ruinę. Nikt nie myśli o tym, co kiedyś działo się w szlacheckich domach, jak dawniej funkcjonowały folwarki.

 

P A R K

 

Pojedyncze wiekowe drzewa: dęby, które wciąż są pod ochroną, okalają klasycystyczny, ale nagryziony zębem czasu dworek znajdujący się we wsi Srebrna w powiecie łęczyckim. Jego ściany, które dawniej pomalowano pięknym słonecznym kolorem, dziś są mocno przykurzone, ale nadal przypominają o dawniej świetności tego  budynku. Jest otwarty, więc wchodzę przez drewniane przeszklone drzwi. Jestem
w przedsionku pałacyku. Mijam duży pokój stołowy, a na prawo widzę dawny pokój pana i jego kancelarię. Idę dalej do miejsca, gdzie kiedyś znajdowały się kredens i kuchnia, a na prawo sypialnia i garderoba. Przechodzę przez sionkę i jestem już w spiżarni, a raczej w miejscu, gdzie kiedyś ona była. Po drewnianych, mocno skrzypiących schodach wchodzę na pięterko. Tam dawniej ulokowano pokoje gościnne. Mijając każde
z wymienionych pomieszczeń, wyobrażam sobie, jak kiedyś mogły wyglądać. Mówiąc „kiedyś”, mam na myśli czasy przedwojenne, gdy w tym dworku toczyło się normalnie, folwarczne życie. Jednak niewiele jest osób pamiętających czas, który mnie interesuje.

 

 

 

 

 

W Y K O P K I

 

Kilka dni temu zapytałam babci (Haliny Kaczmarek), która mieszkała  blisko domu dziedzica, co pamięta na temat życia dworskiego  
z dawnych lat.

 

A.K.: Czy kojarzysz, babciu, jakieś fakty, wydarzenia związane
z rodziną Budnych, która wówczas była właścicielem posesji?

 

H.K.:  A wiesz, wnusiu, że coś kojarzę. Byłam wtedy małą dziewczynką, ale kuzynka opowiadała mi, że panował tam ciekawy zwyczaj związany
z kopaniem buraków. Po zakończeniu wykopków fornale robili z deseczek mały stołeczek…

 

A.K.: Babciu! Chwileczkę… Kim byli fornale? Pierwszy raz słyszę takie słowo.

 

H.K.: No jak to - kim? To byli rataje! No co robisz takie wielkie oczy? Rataje to robotnicy rolni obsługujący konie we dworach. Na każdego z nich przypadała zazwyczaj  jedna lub dwie pary koni roboczych wraz z wozem.

 

A.K.: Aha! No więc babciu, co robili ci rataje?

 

H.K.: A przybijali po prostu do tego zrobionego przez siebie stołeczka buraka przystrojonego polnymi kwiatami i zanosili do dworu. Dziedzic
w zamian za to, dawał im na poczęstunek dla wszystkich pracujących w polu 30-40 złotych. Była to nagroda za ciężką prace.

 

A.K.: Czy ty to, babciu, widziałaś na żywo?  

 

H.K.:  Za późno się urodziłam, wnusiu. Zwyczaj ten występował do czasów II wojny światowej, ale opowiadała mi o tym moja starsza kuzynka Wiesia, którą dobrze znasz.

 

N O W Y    R O K  

 

Postanowiłam zasięgnąć języka u cioci Wiesi, która jest osobą dość wiekową i sprawdzić, czy potwierdzi wersję przedstawioną przez moją babcię. Okazało się, że pamięć babci nie zawiodła. Ciocia dodała jeszcze, że choć kopanie buraku było praca trudną, to ciężko było ją zdobyć. Ponadto kuzynka mojej babci opowiedziała mi, że pamięta coś bardzo charakterystycznego, czego dziś już nie ma. W dniu 1 stycznia odbywało się „wytrzaskiwanie starego roku". Zazwyczaj ten polegał na trzaskaniu
z batów przed dworem właściciela folwarku przez fornali. Potem szli oni przed dom rządcy i tam również powtarzali „trzaskanie”, a następnie robili to samo przed domami co bogatszych chłopów. Wszędzie rataje dostawali pieniądze, za które mogli urządzić sobie wspólną ucztę. Wytrzaskiwanie Nowego Roku było tam bardzo huczną imprezą, która zapadała w pamięć.

Ciocia Wiesia powiedziała mi również, że dziedzice w dworku w Srebrnej żyli jak normalni ludzie. Atmosfera była tam przyjemna i przyjazna. Ludzie u nich, ciężko pracowali, ale wiedzieli, że zostaną za to uczciwie wynagrodzeni.

Dziedzic uwielbiał konie. Miał ich pełne stajnie. Jedne były do roboty, inne do podroży, jeszcze inne do jazdy konnej.

 

P Y T A N I A   B E Z   O D P O W I E D Z I            

 

Dziś na łące przy dworku biegają swobodnie czarne wierzchowce. Widać, że obecny właściciel również darzy je miłością. Chciałam zapytać go, w jaki sposób widzi przyszłość swojego obiektu. Czy chciałby odbudować jego dawną świetność, czy dawni właściciele przyjeżdżali kiedykolwiek, aby zobaczyć, co pozostało z ich majątku?

 

Jednak, z powodu jego licznych obowiązków, moje pytania zostały bez odpowiedzi. A szkoda, bo mój reportaż byłby na pewno ciekawszy…



Galeria

Powiększ zdjęcie
Powiększ zdjęcie