Statystyki

  • Odwiedziło nas: 1541347
  • Do końca roku: 255 dni
  • Do wakacji: 62 dni

Kalendarium

Sobota, 2024-04-20

Imieniny: Agnieszki, Amalii

Szkolny konkurs literacki

Dnia 15 grudnia 2014 roku o godzinie 10. 00 w sali nr 16
odbędzie się szkolny konkurs literacki

 

 

REGULAMIN SZKOLNEGO KONKURSU LITERACKIEGO


1. W konkursie mogą wziąć udział wszyscy uczniowie Gimnazjum im. Jana Kochanowskiego.
2. Konkurs polega na napisaniu wypracowania na jeden z trzech podanych tematów.

Czas pracy 90 minut.

3. Prace napisane przez uczniów oceni komisja w składzie
p.Joanna Heftowicz,p. Aneta Pionko i p.Katarzyna Strzelecka zgodnie z kryteriami:


  • 1. Wartość merytoryczna i zgodność z tematyką.
  • 2.   Poziom literacki pracy.
  • 3.   Samodzielność i oryginalność.
  • 4.   Twórczy charakter utworu.
  • 5.Poprawność stylistyczna, językowa i ortograficzna.


4. Zwycięskie prace zostaną opublikowane na stronie internetowej szkoły.
5. Laureaci konkursu otrzymają nagrody rzeczowe oraz pamiątkowe dyplomy.

6. Ogłoszenie wyników i wręczenie nagród nastąpi 19.12. 2014r.
7. Lista laureatów zostanie zamieszczona na stronie internetowej szkoły.

W konkursie literackim przeprowadzonym przez panie Joannę Heftowicz, Anetę Pionko i Katarzynę Strzelecką wzięło udział 29 uczniów klas I - III gimnazjum. Uczestnicy zaprezentowali bardzo oryginalne pomysły w swoich pracach, toteż wybór zwycięzców był bardzo trudny, a obrady jury burzliwe.


Ostatecznie przyznano nagrody za 3 miejsca oraz 3 wyróżnienia.

 

1 miejsce -  Agata Bielicka z klasy IIb

2 miejsce -  Anna Birecka z klasy IIa

3 miejsce -   Patrycja Engel z klasy IIIb


Wyróżnienia:

Karolina Janicka z klasy IIIb

Wioletta Wasiak z klasy IIIb 

Dominika Szewczyk z klasy Ib

 

Zwycięzcom gratulujemy, wszystkich zaś zachęcamy do lektury nagrodzonych prac załączonych poniżej.

Sponsorami nagród było Radio Złote Przeboje i Sklepik Szkolny przy Gimnazjum w Grabowie.

 

Dziękujemy uczestnikom i sponsorom.


Nowe długie życie


-Lily ! – zawołała babcia wychodząc na werandę jej lawendowej farmy. – Weź szal, zaczyna mocno wiać !

-Dziękuję ,babuniu – uśmiechnęłam się i od razu poczułam uspokajający zapach lawendy i szałwii.

-  Jedź ostrożnie u-we-tsi-age-ya[1].

Po minucie pożegnałam się i pojechałam w stronę Tulsy. Ciągle czułam zapach z farmy mojej babci. Zaczynało być już ciemno. Mimo iż było późne lato, to drogę spowiła mgła. Nagle przed moim garbusem pojawiła się kobieta, miała na sobie szaty jak Grek. Mimo tego stroju kobieta była piękna. Na szczęście zdążyłam zahamować. Kobieta nawet nie drgnęła i na dodatek wpatrywała się we mnie badawczym wzrokiem. Wyszłam więc z samochodu, myśląc, że może przeżyła szok czy coś w tym rodzaju. Kiedy stanęłam przed nią, ona nadal wpatrywała się we mnie intensywnie czarnymi oczami. Moją uwagę zwróciły jej tatuaże na twarzy, były one kręte jakby pająk pokrył jej skronie siecią.

- Dobrze się pani czuje?- zapytałam niepewnie, czując ciarki na plecach.- Może zadzwonić po kogoś?

Nic, żadnej odpowiedzi. Teraz jej spojrzenie padło na księżyc, który wzszedł niedawno. Nic specjalnego, nie było nawet pełni. Gdy chmury odsłoniły cieniutki rogalik, znów spojrzała na mnie. Wyciągnęła palec w kierunku mojego czoła mówiąc:

Noc Cię wzywa,

Żyć teraz będziesz długo,

Będziesz jej sługą,

Jak  zapuścisz korzenie w ziemi,

Tak Noc Cię zmieni,

Kiedy ogień wypali na twym czole znamię,

Powietrze ostudzi Twą ranę,

A duch Cię naznaczy,

Bo teraz Twoje oczy,

Będą kolorem nocy.

            I wtedy poczułam jak ogień wypala na moim czole znak w kształcie półksiężyca. Kobieta znikła, a mnie nadal bolało czoło. Postanowiłam wrócić do babci i jej wszystko opowiedzieć. Ona zawsze mi wierzyła, poza tym była czirokezką i sama „sprawiała małe czary’’  - jak je nazywała (lecz to akurat nie był mały czar). Wsiadłam do samochodu i spojrzałam w lusterko, a w nim ujrzałam inna dziewczynę. Miała ona oczy koloru głębszego niż czerń, jak noc, na jej czole  był szafirowy półksiężyc. Zemdlałam.

            Byłam w kotlinie i leżałam na ziemi, a wokół mnie tańczyły dziwne wróżki. Super, pomyślałam, jestem we Wróżkolandii, a wtedy z moich ust wydobył się błękitny obłoczek. Ooo … jeszcze fajniej, chyba za bardzo nawdychałam się szałwii i lawendy z szalu – pomyślałam. Wiedziałam, co się stało, zanim zemdlałam, ale tutaj ogarnął mnie dziwny spokój i błogość. Skupiłam się na wróżkach - przynajmniej ja je tak nazywałam. Pierwsza, zielona była pokryta drobnymi liśćmi, druga pomarańczowa była pokryta iskierkami, kolejną, żółtą i fruwającą, okrywał materiał leciutki jak powietrze. Czwarta była odziana w kropelki rosy, a pośród nich wszystkich tańczyła fioletowa, która była po środku tego przedziwnego kręgu. Zauważyłam kobietę, która także im się przyglądała, ale w przeciwieństwie do mnie z uśmiechem. Podniosła wzrok i także spojrzała na mnie. Chciałam wstać i zapytać się jej, co się stało, ale zakręciło mi się  w głowie.

- Ostrożnie u-we-tsi-age-ya . –powiedziała uśmiechając się , a jej słowa zmieniły się w różowe chmurki. Zamurowało mnie … tylko babcia tak się do mnie zwracała.

- Kim pani jest ? – spytałam, choć bałam się odpowiedzi.

- Jestem Nyx, bogini nocy, jestem Selene uosobienie księżyca – odpowiedziała uprzejmie

- Wow, to po szałwii i lawendzie ma się takie halucynacje?

- Córko, to nie są żadne halucynacje, jesteś najwyższą kapłanką, Córą Nocy. Jesteś dziewczyną, w którą tchnięto wielką moc, proszę, uwierz.

- Ale prze pani skoro pani tez ma moc, to po co ja mam walczyć ?-bąknęłam, ledwo słyszalnym głosem.

 -Jako bogini wampirów, a tym samym twoja, proszę cię ocal nasz świat. Tylko ty potrafisz to zrobić .- mimo iż prosiła, było słychać w jej głosie władczość, ale nie groźbę.

- Zawiedziesz się na mnie ...Selene yyy Nyx – w końcu wypowiedziałam jej imię – nie umiem nawet prosto zaparkować, co dopiero ocalić  świat, do którego dołączyłam zaledwie pięć minut temu.

Zaśmiała się, a we mnie coś pękło i kazało się jej słuchać.

- Lilio, jesteś dziewczyną o mocy, jakiej nie miał nikt inny, żaden wampir. Uwierz w siebie- ostatnie zdanie wypowiedziała znowu wpierając się jakąś dziwna mocą.

Zrobiła jakieś dziwne ruchy ręką i posłała małą fioletową wróżkę do mnie, ona spojrzała na mnie i poczułam, ze mam w sobie siłę .

- A, tak odchodząc od tematu, to kim one są?- wskazałam brodą na te elfy, które nadal odprawiały jakiś rytuał.

- To są żywioły, tak wyglądają jako nimfy. W ludzkim świecie eony były i pomagały ludziom, lecz oni chcieli je mieć na własność a to żywioły mają ludzi na własność , ale one są bardzo płochliwe, więc mój brat Pandios, bóg jasności przyprowadził je tu.

- A jak nazywa się miejsce, w którym jesteśmy?- znów zapytałam, ale nie czułam się niezręcznie.

- To jest Kotlina Ereba – zatoczyła ramieniem koło wokół siebie- miejsce, gdzie pradawna magia nadal istnieje.

Opadła mi szczęka. Rozejrzałam się wokół dokładniej, to miejsce wyglądało jak raj.

- Musisz już wracać u-we-tsi-age-ya, będziesz jeszcze miała czas, żeby się tutaj rozgościć na drugą połowę wieczności.

Przyłączyła się do nimf i także zaczęła tańczyć i mówić jakieś słowa, z których wychwyciłam tylko pojedyncze słowa:…u-no-le…e-lo-hi…a-ya-tas…a-ma. To były czirokeskie nazwy żywiołów. Moje czoło i skronie zaczęły mrowić. Wtedy znowu zemdlałam.

            Obudziłam się w moim garbusie, znowu spojrzałam w lusterko, pragnąc, aby to mi się  tylko przyśniło. Niestety - było jeszcze gorzej, na moich skroniach pojawiły się misterne tatuaże, a półksiężyc wypełnił się. W szoku odpaliłam samochód i zawróciłam w stronę lawendowej farmy. Tak bardzo chciałam skupić się na prowadzeniu auta, ale w mojej głowie stale było odtwarzane spotkanie z kobietą o długich białych włosach i pięknej twarzy. Na szczęście dojechałam do babci. A ona była na werandzie i na mnie czekała, zawsze wiedziała, kiedy potrzebowałam się przytulić i popłakać. Popatrzyła na mnie uśmiechnęła się i przytuliła. Żadnych pytań na temat moich dziwnych ozdób na twarzy.

- Zaraz tu przyjdzie u-we-tsi-age-ya - powiedziała głaszcząc mnie po włosach- zabierze cię w miejsce, gdzie powinnaś teraz być.

- Czyli gdzie?

- Ciii wszystko w swoim czasie- mówiąc to nałożyła mi na szyję wisiorek w kształcie koła z trzema pierścieniami i kołem w środku z piramidą.

Usnęłam w jej ramionach, mimo iż miałam 17 lat, przez cały czas słyszałam czirokeską kołysankę.

            Nazajutrz obudziłam się w łóżku pokoju, który nie należał do mojej babci. Wystraszyłam się, ale trwało to tylko sekundę, ponieważ babcia nigdy nie pozwoliłaby, aby mnie skrzywdzono. Był wieczór,  dowiedziałam się o tym patrząc na zegarek, bo zasłony były zaciągnięte. Nagle usłyszałam dziwne dźwięki: szmery, skrzypienie i… mlaskanie. Wzięłam lampę ze stolika obok „mojego” łóżka, podeszłam ostrożnie do źródła tych dźwięków. Ciągnąc lampę, wyciągnęłam wtyczkę z kontaktu i w pokoju zrobiło się zupełnie ciemno. Szłam bezszelestnie, już byłam nad tajemniczą ciemna kulką, której zarys przypominał człowieka w pozycji skulonej. Już się zamachnęłam, gdy … zadzwonił budzik. Istota pode mną zaczęła krzyczeć, moja ręka z lampą zawisła w powietrzu i też zaczęłam krzyczeć. Do pokoju wszedł chłopak z latarką, poświecił po pokoju i szybko włączył światło, następnie rzucił się na mnie i odciągnął od istoty, która okazała się być człowiekiem! Nie stawiałam oporu, było mi wstyd za moje zachowanie. Kiedy sytuacja się uspokoiła, wybąkałam przeprosiny. Dziewczyna, którą wzięłam za potwora, okazała się być Aki z Oklahomy, nie powiedziała, skąd pochodzi, ale jej akcent  był tak silny, że nawet po pierwszym słowie było wiadome jej pochodzenie.

-Cześć, Lily . Uprzedzono mnie, że będę miała wyjątkową współlokatorkę, ale nie myślałam, że aż tak  – zaśmiała się z własnego żartu dźwięcznym śmiechem.

Była mniej więcej w tym samym wieku co ja, miała krótko przystrzyżone włosy i była ubrana jak typowa farmerka z Oklahomy.

- Wow… twoje tatuaże… jak to możliwe jesteś przecież jeszcze adeptką i nie ukończyłaś Przemiany. Ale szkoda czasu, opowiesz mi po drodze. Chodź, bo ominie nas śniadanie, Lily.

- Śniadanie? – zdziwiłam się – Przecież jest wpół do ósmej wieczorem.

- Tak, ja też nie potrafiłam sobie poradzić  z tymi zmianami czasu, ale da się radę zresztą i tak jesteś wyjątkowa i wierzę w ciebie - odparła ciepło.

- Okay. Daj mi czas to wezmę szybki prysznic. I sorry za tę akcję przed chwilą.

- Luzik – uśmiechnęła się.

               Po śniadaniu miałyśmy zajęcia dowolne. Kiedy wyszłyśmy z campusu, okazało się, że jesteśmy na wyspie, a właściwie wyspach. Po chwili skojarzyłam, że ta wyspa jest podobna do Atlantydy i … do mojego wisiorka od babci.

- Dziwna ta wyspa – mruknęłam bardziej do siebie niż do Aki.

- Taak – odpowiedziała charakterystycznie przeciągając „a”- to Atlantyda, ta zaginiona wyspa. Tylko tutaj pozostała odrobina prawdziwej magii.

- Aha – odparłam zdziwiona.

-No dobrze, adepci, mamy nową koleżankę, to jest Lily - powiedziała kobieta o czarnych włosach i jaśniutkiej cerze wskazując na mnie.

Dygnęłam lekko.

-Bądź pozdrowiona, Lily - zwróciła się do mnie, ściskając dłonią moje przedramię.- jestem Diana, Córka Pandiosa, boga jasności. Musisz odkryć swój dar, zanim ktoś ci go odbierze.

-Ale jak to?

-Dar od bogini trzeba jak najszybciej odkryć, inaczej z każdym dniem staje się słabszy.

-To znaczy, że Selene odbiera dar?

-Nie -odparła stanowczo- dar rządzi się prawami pradawnej magii. Nie ma czasu do stracenia, siadaj tutaj i wejrzyj w głąb siebie-wskazała na miejsce pod wierzbą, gdzie księżyc oświecał drzewo.

-A jaki jest twój dar?- zapytałam, zanim usiadłam.

- Waleczność, potrafię też zmaterializować w swoich dłoniach każdą broń. No, a teraz siadaj, a ja idę do innych.

Usiadłam, ciepła bryza z oceanu leciała na wyspę, a raczej wyspy. Marzył mi się wiatr, który rozwiewa moje włosy i gorącą bryzę. Jak na zawołanie zaczęło wiać, chłodny, nie za lekki wiatr. Wszyscy adepci i nauczyciele stanęli w bezruchu i rozkoszowali się powiewem. Następna była lekcja o Przemianie. Reszta zajęć nie była tak fascynująca jak pierwsze. Północ - czas na lunch, jak to dziwnie brzmi.

-Chodź, dzisiaj pełnia, czas na taniec żywiołów, idziemy go odprawić.

-My?-zapytałam zdziwiona

-Hmm, to znaczy Nefele - ona jest kapłanką wyspy.

- Okey- odparłam nadal zdezorientowana.

-Zobaczysz- pociągnęła mnie za rękę.

Weszłyśmy do budynku, który okazał się być Domem Żywiołów. Po drodze Aki wyjaśniła mi, że Nefele jest Córą Nyx i ma dar złudzenia, potrafi sprawić, że widzimy coś, czego nie ma. Kobieta w środku świątyni tańczyła. Aki zatrzymała się i wszyscy odwrócili wzrok od Nefele i wpatrywali się we mnie. No tak, moje tatuaże, które miał tylko wampir po Przemianie, kiedy zyskał błogosławieństwo Nyx. Aki bardzo szybko przyzwyczaiła do tego jedynie przy śniadaniu trajkotała jak szalona. Zainteresowanie mną niestety bardzo wolno malało, ale postanowiłam skupić się na rytuale. Nefele tanecznym krokiem podeszła do zielonej świecy, przywołała ziemię i ją zapaliła. Ogarnął mnie zapach trawy, drzew i słyszałam świergot ptaków. rozejrzałam się, czy inni też to czują , ale każdy z nich patrzył się na Nefele. Nadeszła kolej na ogień, poczułam ciepło i usłyszałam trzask ognia… czerwona świeca została zapalona i jarzyła się bardzo mocnym ogniem. Podczas przywoływania wody, słyszałam szum fal i czułam się jak nad oceanem na plaży, Nefele zapaliła niebieską świecę. Gdy do kręgu przywołano powietrze, wiatr rozwiewał mi włosy, knot żółtej świecy rozjarzył się płomieniem co chwila prawie gasnącym jakby wiatr chciał go zdmuchnąć. Kiedy przywołano ducha, poczułam siłę. Po Tańcu powiedziałam o tym Aki, ona spojrzała na mnie wielkimi oczami i powiedziała tylko:

-Idziemy do Nefele.

W gabinecie dyrektorki campusu na Atlantydzie opowiedziałam o tym, co czułam podczas Tańca Żywiołów. Przez ten czas jej oczy miały coraz mniej czarny kolor, a przybierały czerwoną barwę. Aki tego nie widziała, ale przypomniało mi się że potrafi ukrywać przed innymi prawdę i ukazywać iluzję, więc nie wzbudziła we mnie zaufania.

-Masz moc, której nie miał i nie posiada nikt na tej kuli ziemskiej i poza nią. Masz dar komunikacji z pięcioma żywiołami.              

       

Anna Birecka


 

Dzień, który zmienił moje życie...


 

To był piątek, 13 grudnia. Miałam wtedy 16 lat. Dzień rozpoczął się tak normalnie i zwyczajnie, jak zwykle, nic nie wskazywało na to, że będzie on dniem, który zapamiętam do końca życia. Była godzina 6.15, wstałam, ubrałam się, zeszłam na dół na śniadanie. Tom jeszcze spał, nie chcieliśmy go budzić. Tato zaproponował, że podwiezie mnie do szkoły, zgodziłam się od razu bez zbędnych namówień, na dworze było -5o C. Podczas podróży w radiu usłyszałam informację ,,Drodzy słuchacze, dziś piątek 13-ego! Przypominamy o czarnych kotach i innych wymysłach naszej wyobraźni- nie dajcie się zwariować! Miłego dnia wszystkim." 
Pomyślałam ,, O nie!" Data 13 piątek budziła we mnie grozę i strach mimo braku podstaw. Ostatnio, gdy przypadł taki dzień, był on wspaniały i do dziś dziękuję za niego Bogu. Właśnie wtedy poznałam chłopaka, który odmienił na lepsze moje życie. ,,Przecież poznałam już miłość mojego życia, cóż może się jeszcze zdarzyć?"- zaśmiałam się w duszy. Kiedy tata podjechał pod szkołę, pożegnałam się z nim, życząc mu miłego dnia i wysiadłam z samochodu. Już na szkolnym korytarzu zauważyłam podenerwowanie na twarzach i w głosach moich znajomych, zapewne związane z dzisiejszą datą. Dzień w szkole mijał bardzo powoli i monotonnie... Dopiero ostatnia lekcja tchnęła we mnie iskierkę życia- nie dość, że dostałam główną rolę w spektaklu, o którym tak dawno marzyłam, to zadzwoniła mama, żeby mnie poinformować o naszym wyjeździe do dziadków. Właśnie wtedy pomyślałam sobie ,,Obalam mit o pechowym piątku 13-ego. Totalne bzdury!" Szczęśliwa pierwsza wybiegłam ze szkoły, mama już czekała za mną w samochodzie, zaczął padać pierwszy grudniowy śnieg. Nie spodziewałam się takiej ślizgawki i zaliczyłam upadek na...pupę! Wszyscy obserwatorzy tego zdarzenia mieli ze mnie niezły ubaw, nawet moja mama. Szybko wstałam, pokazałam znajomym, że ze mną ,,ok" i z uśmiechem na twarzy wsiadłam do samochodu. Podczas powrotu do domu nie mogłam przestań opowiadać mamie o wydarzeniach ze szkoły. Widziałam dumę na jej twarzy, kiedy dowiedziała się o moim udziale w spektaklu, to było moje, ale i jej marzenie. W domu wszyscy byli już gotowi do wyjazdu, podczas, gdy mama pakowała moje rzeczy, ja wzięłam szybki prysznic i po 7 minutach byliśmy gotowi do podróży. Uśmiech nie schodził z mojej twarzy, promieniowałam szczęściem, nie tylko z powodu spektaklu, ale również z powodu wizyty w Seattle. Uwielbiałam chwile podróży i czas spędzony u dziadków. Rodzice zaczęli dyskusję na temat mojej  muzycznej przyszłości-nienawidziłam tego momentu, Tom grał w swoją nową grę na telefonie, a ja postanowiłam odciąć się od całego świata. Włożyłam słuchawki do uszu, włączyłam ulubioną symfonię Beethovena i zagłębiłam swój wzrok w spadające płatki białego puchu. ,,Została nam godzina podróży i będziemy na miejscu"-poinformował nas tata swoim zmęczonym i ochrypniętym głosem. Miał za sobą ciężki dzień w pracy i jeszcze ten wyjazd... Nagle usłyszałam przerażony krzyk Toma-,,Tato, uważaj!" i poczułam silne uderzenie w samochód. Nie wiedziałam, co się dzieje, straciłam przytomność. Kiedy się obudziłam, leżałam na desce ratunkowej, ale nie byłam przypięta. Natychmiast wstałam, zakręciło mi się w głowie. Kiedy uświadomiłam sobie, co się stało, zaczęłam iść- jeszcze nieco chwiejnym krokiem- w stronę stojących karetek i policji. Próbowałam się czegoś dowiedzieć, ale nikt nie chciał udzielić mi żadnej informacji. Byłam wściekła! Widziałam, jak zabierają mamę i tatę... ,,A gdzie jest Tom?"-pomyślałam przerażona. Ktoś nagle złapał mnie za ramiona i zaprowadził do karetki. Zawieźli mnie do tego samego szpitala, co rodziców. Nie mogłam się uspokoić, tysiąc myśli miałam w głowie- ,,Co się stało? Dlaczego to się stało? Co się dzieje z rodzicami? Gdzie jest Tom?" Zabrali mnie na badania-tomografia głowy, EKG,RTG kończyn i klatki piersiowej. Ze mną było wszystko w porządku, miałam lekkie wstrząśnienie mózgu, lekarze powiedzieli, że muszę zostać na obserwacji. Kiedy tylko pozwolili mi wstać, chciałam dowiedzieć się czegoś o moich rodzicach i bracie. Szłam przez korytarz, słysząc głos ordynatora ,,Co za tragedia! Widzi ją pani?- lekarz wskazał w moją stronę. W wypadku, z którego ją przywieźli, tylko ona wyszła prawie bez uszczerbku. Ojciec zginął na miejscu, matka musi mieć natychmiastowo usuniętą wątrobę i przeszczepioną nerkę, mało tego badania wykazały guza mózgu, a ten najmłodszy skończył z połamanymi nogami i w śpiączce, nie wiadomo co z nim będzie. Tragedia, taka straszna tragedia! Jej dziadkowie już tu jadą, ale na razie nie udzielajmy tej młodej żadnych informacji..." Po tych słowach czułam, jakbym umierała...Powoli uchodziło ze mnie życie. Wpadłam w furię, nie mogłam się uspokoić. Biegałam po szpitalnych korytarzach bez żadnego celu, jak jakaś opętana. Znalazłam piętro pediatrii, na którym leżał Tom, pozwolili mi do niego wejść. Usiadłam na łóżku, patrzyłam na niego oczami pełnymi łez, wtedy obiecałam mu, że gdy tylko wyjdziemy z tego szpitala, zaopiekuję się nim najlepiej, jak tylko będę potrafiła, a do sali weszli dziadkowie. Byli zdruzgotani i załamani. Chciałam coś powiedzieć, ale przerwali mi. Dziadek zdławionym głosem zaczął mówić,, Kochanie, tak bardzo nam przykro...twoja mama..." Gdy tylko to usłyszałam, wybuchnęłam żałosnym płaczem, wpadłam w trans, trans rozpaczy...Przyszła pielęgniarka, wstrzyknęła mi jakiś środek na uspokojenie, totalnie odpłynęłam...Spałam po nim 36 godzin. Kiedy się obudziłam, byłam spokojna, już nie płakałam, poszłam zobaczyć co z Tomem. Ucieszyłam się, bo widziałam, jak go wybudzają. Podeszła do mnie babcia, mniej optymistycznie nastawiona i powiedziała: ,,To trzecia, ostatnia już próba wybudzenia go. Pierwsza odbyła się po tym, jak przyszliśmy tu pierwszy raz, druga jakieś 20 godzin temu, ta jest ostatnia-decydująca.” W tamtej chwili już nic nie czułam, zero bólu i rozpaczy, totalna pustka... Widziałam zamieszanie na sali, przy jego łóżku, byłam pełna nadziei .Chciałam ujrzeć jego otwarte oczy, ale niestety...Zobaczyłam na monitorze komputera spadające tętno...Pomyślałam ,,To już koniec, żegnaj braciszku, pamiętaj- zawsze cię kochałam" i spokojnie, wolnym krokiem odeszłam w przeciwnym kierunku. Następnego dnia wróciłam do domu- nie swojego, bo oczywiście mój dom już nie istniał, ale do domu dziadków. Wyglądałam okropnie, czułam się jeszcze gorzej. Nie jadłam, nie piłam, nie odzywałam się, ledwo rzucałam cień. Było beznadziejnie. Nienawidziłam wieczorów, bałam się położyć w łóżku, bałam się setek myśli kłębiących się w mojej głowie...Nie spałam od kilku dni. Chciałam, żeby ten koszmar się skończył, miałam już dość, psychicznie nie wytrzymywałam. Najgorsze były te ciągłe urojenia- rozmawiałam z moją nieżyjącą już rodziną, chciałam się z nimi zobaczyć. Właśnie w tamtym momencie postanowiłam, że to zrobię... Nie mogłam dłużej wytrzymać, nie chciałam dłużej tak żyć.

 

Znalazłam w szufladzie ostry nóż i jednym, szybkim ruchem podcięłam sobie gardło, upadłam na podłogę, czułam ciepło wypływającej krwi... Życie ze mnie uchodziło, widziałam filmowe klatki mojej egzystencji, ale tylko te szczęśliwe chwile i w końcu zobaczyłam ich...to nie było urojenie, to był fakt, stali jakby czekając na moje przybycie, moja kochana rodzina, od tamtej chwili już w komplecie. Wszyscy byliśmy szczęśliwi, razem w niebie...

 

 

Patrycja Engel



 

Pokonać swój lęk


 

     Życie. Każdy z nas budzi się codziennie, aby rozpocząć kolejny dzień. Życie jest czymś wyjątkowym , czymś czego nie da się opisać w kilku słowach. Każdy ma tu na ziemi jakiś cel. Rzecz w tym, jaki? Tessa często zastanawiała się ‘’Jaki jest sens jej życia’’. Była ciekawa, czy los ją zaskoczy? Czy będzie towarzyszyć jej szczęście, ból, miłość? Słyszała dużo o wojnach, nieuleczalnych  chorobach, wypadkach. Bała się, że ją też to spotka. Co wtedy zrobi?
        Położyła się późnym wieczorem, jak zawsze ucałowała rodziców, swojego młodszego brata i zmówiła modlitwę . Jej oczy zamknęły się i pogrążyły się we śnie. Nagle usłyszała coś, jakby delikatny szelest wiatru. Obróciła się na drugą stronę i pomyślała o wietrznej pogodzie za oknem. Coś puknęło w krzesło… podniosła się, a jej oczom ukazała się przepiękna istota. Przestraszona, przylgnęła do ściany. Jej serce stukało jak szalone.  
- Nie bój się – powiedział. – Nie zrobię ci krzywdy.
- Ale… Ale kim jesteś? I co robisz w moim pokoju? – zapytała niepewnie Tess.
- Jestem twoim Aniołem Stróżem. Przyleciałem tutaj, aby zabrać cię w niesamowite miejsce.
Nagle anioł wstał. Tessa ujrzała jego wielkie, białe skrzydła, które lśniły blaskiem.
- Ale jak mam ci zaufać? Przecież ja cię nie znam.
- Oj, najdroższa, znasz mnie od dziecka. Towarzyszę ci całe życie, jestem z tobą w każdej chwili słabości i uniesienia. Znam twoje myśli, marzenia, plany. Codziennie przeżywam z tobą każdy moment życia. Pamiętasz, kiedy miałaś wysoką temperaturę i twoi rodzice nie mogli jej zwalczyć? Muskałem wtedy twoje czoło zimnym powiewem wiatru. Siedziałem przy twoim łóżku i czekałem, aż przejdzie twój ból. A teraz najdroższa, zaufasz mi? – wysunął w stronę Tess swoją anielską dłoń.
- Gdzie mnie zabierzesz? – strach mimo wszystko wciąż gościł w głowie dziewczyny.
- Zaufaj mi, a zobaczysz.
Tessa położyła dłoń na dłoni anioła i poczuła, jak delikatnie unosi się do góry. Nagle, czując powiew silnego wiatru, szybowała już wśród chmur. Znalazła się w miejscu, gdzie od zawsze obawiała się trafić. Kiedy ręka Anioła wciąż trzymała jej drobne paluszki, lęk stał się minimalnym uczuciem, którego prawie nie dostrzegała. Poczuła nagły przypływ szczęścia.
- Aniele, gdzie ja jestem?
-Nie wiesz? To najpiękniejsze miejsce do jakiego mogłaś trafić. To niebo. Tu nie ma bólu, strachu. Czuć tutaj tylko miłość.
Tessa widziała dusze ludzi. Zapytacie jak? Przecież duszy nie widać. Jednak jej oczą ukazały się białe, nieskazitelnie piękne cienie. Biło od nich szczęście.
- Ci ludzie zasłużyli sobie na to miejsce przez swoje czyny, zachowanie, bezgraniczną miłość do drugiej osoby, dzieci.
-Ale co z tymi, którzy nie kochają?
-Trafiają w miejsce koszmarne, w którym nie ma miłości i szczęścia. Zabiorę Cię do niego, ale obiecaj, że będziesz trzymać się blisko mnie.
- Obiecuję.
Tessa nagle ujrzała ciemność, miejsce obskurne, bez żadnego światła. Czuła ból i strach tak przeraźliwy, jakiego jeszcze nigdy nie zaznała. Słyszała krzyk. Próbowała dociec, od kogo pochodzi, ale było go słychać z każdej strony. Ujrzała duszę, której postura nie była tak olśniewająco piękna, jak dusz, które widziała wcześniej. Jej „ciało’’ było polewane wrzącą smołą. Wypalano w  nim dziury. I nic więcej nie było słychać oprócz krzyku…
- Zabierz mnie stąd, Aniele zabierz!
Jej oczom ukazało się pomieszczenie przytulne. Dusze, których cień nie był przezroczysty. Każda z nich miała jakiś kolor. Tess nie rozumiała tego, co się z nimi dzieje. Słyszała tylko błaganie.
- Nie bój się , najdroższa, to miejsce pokutne. Każdy z nich modli się o to, aby trafić do nieba.
Nagle Tessa ujrzała kogoś, kogo bardzo dobrze znała. Swoich dziadków. Widziała ich w objęciach, objęciach słońca, które delikatnie otulały ich piękne dusze. Ogarnęła ją ochota przytulenia swojej zmarłej babci i dziadka. Jednak, gdy poruszyła się w ich stronę, Anioł zatrzymał ją.
- Nie możesz. Gdybyś to uczyniła, zostałabyś tu na zawsze.
-Ale ja chcę. Tu jest tak pięknie- szeptała Tessa.
- Musisz pamiętać, że tam na dole czekają na ciebie twoja mama z tatą oraz ukochany brat. Jeszcze nie czas…
- A kiedy przyjdzie czas?
- Tego nikt nie wie. Wie o tym tylko ten, którego blask ujrzałaś.
-Ale jak mam żyć? Boję się, że spotka mnie ból, że zrobię komuś krzywdę…
- Tesso, najdroższa, dobrze wiesz, jak powinnaś żyć, ile jest życie warte. Musimy się teraz rozstać.
- Ale Aniele, nie zostawiaj mnie samej.
- Na ziemi nie jesteś sama. Ja zawsze czuwam…

Tessa delikatnie otworzyła oczy.
- Córeczko? Doktorze, ona się budzi. Boże, kochanie wróciłaś do nas. Tak bardzo się o ciebie bałam- szeptała szczęśliwa mama, trzymając Tess za dłoń. Z jej oczu płynęły łzy. – Już nas nie opuścisz.
- Ale gdzie ja jestem, mamo?
- W szpitalu. Już od kilku dni nie ma z tobą kontaktu. Zapadłaś w śpiączkę. Ale teraz jest już dobrze. Już spokojnie…
      Tessa przeżyła swoje 90 lat w szczęściu. Czerpała ze swojego życia, ile mogła. Jej męża, dwoje dzieci i piątkę wnuków kochała ponad życie. Nigdy nie zapomniała o swoich kochanych rodzicach i bratu. W jej życiu nie było już lęku i strachu, bo wiedziała, że ktoś nad nią czuwa. A później był już tylko spokój, radość i cisza…

 

 

 Wioletta Wasiak


 

Patrzę w lustro i nie widzę siebie

 

 

 

  Może to dziecinne i bardzo głupie, ale od paru tygodni boje się zasnąć. Już od dziecka ciemność mnie przerażała, ale ostatnio ten lęk się nasilił. Koszmary, które mnie nawiedzają, są tak makabryczne i realistyczne, że nawet po przebudzeniu myślę o wydarzeniach, które się w nich odbywały. Powiadają, że gdy rozum śpi, budzą się demony. Tamtej nocy się o tym przekonałam...

 

 Pewnego razu podczas snu odwiedziła mnie zamaskowana postać. Chciałam uciekać, ale jak to często bywa w koszmarach, wtedy kiedy najbardziej chcesz się poruszyć, stajesz się jak sparaliżowany. Nie miałam wyboru, musiałam czekać na przebieg wydarzeń. Szeroko otwartymi oczami wpatrywałam się w to "coś", które stało zaledwie trzy metry ode mnie. Istota nadal nie ukazała swojej twarzy i w duchu serdecznie za to dziękowałam. Chciałam jednak, żeby coś się w końcu wydarzyło, bo ta cisza była jeszcze bardziej przerażająca niż postać przede mną. Po chwili  istota zaczęła się do mnie przybliżać, powoli zupełnie jak na filmach. Jednocześnie swoją nienaturalnie długą ręką, która sięgała jej do kolan, zaczęła zdejmować maskę, która leżała na niej jak druga skóra. Wyhaczyłam jeden nic nieznaczący szczegół: stwór nie posiadał paznokci. Na koniuszkach palców znajdowało się tylko gołe mięso.  A wszystkie jego ruchy oświetlała blada poświata księżyca, którego światło przebijało się przez okno.

 

 Maskę zdejmował powoli, jakby chciał mi zrobić na złość. Jednak wiedziałam, ze to nie o to chodzi. Słyszałam rozrywającą się skórę, która jak podejrzewałam musiała zostać na tym okryciu na twarz. Jednocześnie do moich nozdrzy dotarł potworny smród, zupełnie jakby w pobliżu rozkładało się jakieś zwierzę. Zastanawiało mnie to czy go to boli, bo nawet jeśli tak, to nie było można tego po nim poznać. Robił to jakby od niechcenia.

 

 W końcu nadszedł ten moment, na który czekałam . Maska została zdjęta. Oglądałam mnóstwo horrorów, w których głównym tematem była krew i flaki, ale zobaczyć coś takiego na własne oczy...

 

 Potwór nie miał oczu jak każde przeciętne stworzenie. Zamiast tego miał wgłębienia, jakby ktoś włożył mu tam dwa palce. Przez zamknięte, wręcz zaciśnięte usta nie mogłam zobaczyć jego zębów. W ogóle czemu chciałam je zobaczyć? Nosa - tak jak oczu - nie posiadał. Jednak to nie wymienione wyżej części twarzy były najbardziej przerażające, tylko jego skóra. Na twarzy  praktycznie jej nie było, zostały tylko te fragmenty, które nie dały rady się odczepić i zwisały bezwładnie niczym kawałki mięsa. Za to skóra na choćby na rękach była nienaturalnie biała i wydawało się, że twarda i gładka, a także lodowato zimna. Gdy na nią patrzyłam, modliłam się, żeby tylko mnie nie dotknął. Nie wiem czemu, ale to właśnie ta skóra była dla mnie najobrzydliwsza.

 

 W końcu znalazł się parę kroków przede mną. Pochylił się w moją stronę, jakby chciał mnie pocałować, a ja już ledwo wytrzymywałam ten smród, który pochodził właśnie od niego. Zbliżył się do mojego ucho i wyszeptał: "Wpuść mnie".

 

 Obudziło mnie poranne słońce, które raziło mnie w oczy. Wczoraj zapomniałam zasłonić okno. Chciałam ziewnąć i się przeciągnąć jak zawsze mam w zwyczaju, ale moje ciało nie zareagowało. Tak jak w moim śnie zostało sparaliżowane. Panika zaczęła mi podszeptywać najgorsze scenariusze, ale przestałam jej słuchać i zaczęłam myśleć racjonalnie. To tylko sen, zaraz się obudzisz. Nie bądź głupia! Jednak przebudzenie nie nadchodziło. Z biegiem czasu miałam coraz gorsze przeczucia. Nagle moje ciało zaczęło się podnosić. To przecież nie ja! Nie ja! Chciałam się zatrzymać, lecz moje starania były daremne. Musiałam się poddać tej obcej sile, która kierowała moim ciałem. "Zmierzałam" w stronę drzwi, które prowadziły do korytarza, a następnie trafiłam do łazienki. "Obróciłam się" w stronę lustra i gdybym miała możliwość kontrolowania swojego ciała, na pewno zemdlałabym albo darłabym się w niebo głosy. Nie zobaczyłam swojego odbicia. Zamiast niego ujrzałam twarz bez oczu i nosa, z poszarpaną i zakrwawioną twarzą. Tym razem stwór nie miał zaciśniętych ust, tylko wyszczerzone w uśmiechu. W końcu zobaczyłam jego zęby. Krótkie i ostre. Istota wydaje się zadowolona, wręcz szczęśliwa. Nabija się ze mnie!

 

 Moje ciało odwróciło się od lustra i wróciło z powrotem na korytarz. Kątem oka zobaczyłam, że moje ręce są normalnej długości i posiadam paznokcie!

 

 "Schodzę na dół i zmierzam w kierunku kuchni. Widzę rodziców, którzy wykonują swoje zwykłe poranne czynności. Mama robi kanapki, a tata czyta gazetę, popijając kawę.

 

-Dzień dobry, kochanie. Jak się spało?- odezwała się mama na mój widok.

 

Jaki głos ma ta istota, którą widziałam w lustrze? Czy ona w ogóle umie mówić ludzkim głosem? Przypomniało mi się jak powiedziała te dwa słowa w moim śnie. Nie przypominam sobie brzmienia jej głosu.

 

Gdy usłyszałam swój własny, ogarnęło mnie przerażenie.

 

-Bardzo dobrze, dziękuję - nawet "zdobyłam się" na uśmiech.

 

 

 

 Nagle "sięgam" po nóż. Wszystko zaczyna się dziać w zawrotnym tempie. Moja ręka, która trzyma narzędzie, znalazła się przy gardle taty. Jednym zamaszystym ruchem przebiłam mu skórę, krew trysnęła we wszystkie strony zachlapując mnie i połowę kuchni. Nie żyje. Chciałam jakoś temu zapobiec, ale nie miałam tyle siły. Zanim mama zdążyła zobaczyć, co się dzieje, "wbiłam" nóż w jej plecy. Od razu bezwładnie upadła na podłogę. Jednocześnie poczułam, że znowu mogę się ruszać. Odzyskałam kontrolę! I nagle zdałam sobie sprawę, w jakim znalazłam się położeniu. Krew, rodzice, nóż... Nie żyją! Zostali zamordowani moją ręką!

 

 Ostatnie, co pamiętam, to syreny policyjne.

 

Obudziłam się w całkiem mokrej pościeli. Codziennie ten sam sen od lat. Wstałam, żeby się ogarnąć po śnie. Podeszłam do lustra nie patrząc w nie. Drzwi do mojej sypialni otworzyły się. Weszła moja ulubiona pielęgniarka, która jako jedyna zdaje się mnie nie bać. W szpitalu psychiatrycznym jestem chyba najgroźniejszym okazem. Mają rację, że się mnie boją.

 

-Jak się dzisiaj czujesz, słonko? -powitała mnie z promiennym uśmiechem.

 

W końcu spojrzałam w moje odbicie. Poszarpana twarz bez oczu uśmiechnęła się.

 

-Bardzo dobrze, dziękuję- odpowiedziałam.

Karolina Janicka

---------------------------------------------


     Byłam zwykłą dziewczyną, która nie miała przyjaciół. Działo się tak, ponieważ moi rodzice z powodu pracy często się przeprowadzali, a ja byłam osobą, która miała słaby kontakt z ludźmi i trudno mi było nawiązywać nowe znajomości.
     Pewnego zimowego dnia mama jechała na lotnisko . Była wtedy słaba widoczność, ponieważ padał śnieg i była mgła. Kręta droga prowadziła przez las. Na zakręcie mama wpadła w poślizg. Dachowała, znalazła się w rowie, w którym było drzewo. Lekarz stwierdził zgon na miejscu. Tata się załamał, tak jak ja. Dniami i nocami płakałam. Nie chciałam rozmawiać z psychologiem, nie uczyłam się w szkole. Jednym słowem odechciało mi się wszystkiego, nawet życia. Jednak nie chciałam się zabić, bo wiedziałam, że to by tatę zniszczyło. Zamknęłam się w sobie.
Pewnego dnia wieczorem przez facebooka pokłóciłam się z chłopakiem, co doprowadziło do zerwania. Ja go naprawdę kochałam. Wybiegłam z domu i dobiegłam do pobliskiego lasu, każdy bał się tam wchodzić. Mówili, że niby tam straszy. Mnie to było obojętne, wchodząc tam zobaczyłam niesamowite drzewa, nigdy takich nie widziałam, były piękne. Spacerowałam po lesie, myśląc, czy moje życie ma jakiś sens. Chodząc między niesamowitymi drzewami, usłyszał szum wody. Zdziwiłam się, ponieważ w okolicy nie było żadnej rzeki , stawu ani jeziora. Poszłam więc za szumem… To, co zobaczyłam, przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Momentalnie znalazłam się w miejscu, w którym zawsze chciałam być. Był to ogromny wodospad, lśniąca w nim woda była tak naturalnie czysta, że pomyślałam, że to niesamowite. Siedziałam na kamieniu i obserwowałam monumentalne dzieło przyrody. Nie myślałam wtedy o problemach, liczyłam się tylko ja.

Nagle zobaczyłam sarnę, była śliczna, wiedziałam, że to nie jest zwykła sarna, było w niej coś niezwykłego. Patrzyłyśmy sobie w oczy, nie uciekała. W jej oczach widziałam przywoływanie mnie, podeszłam więc. Kiedy wyciągnęłam do niej rękę, łania w jednej chwili przemieniła się z niezwykle pięknej anielskiej istoty w diabelną , złą, krwiożerczą. Przestraszyłam się , zaczęłam uciekać, ale to coś mnie dogoniło. Nagle zobaczyłam ogromny blask, a w nim postać przypominającą moją zmarłą mamę. Światło albo ta postać przestraszyła dzikie monstrum, jednak to coś zdążyło mnie ugryźć. Strasznie bolało. O resztkach sił dotarłam do domu, tam zemdlałam.

Tata zawiózł mnie do szpitala, cały czas byłam nieprzytomna. Miła pielęgniarka przed moją operacją, powiedziała mi, że to, czy się obudzę zależy tylko ode mnie. Do tej pory nie wiem, czemu ja to usłyszałam. Po operacji zapadłam w śpiączkę. Przez ten cały czas nie miałam zamiaru się obudzić , ponieważ wtedy byłam w swoim świecie. Byłam tam szczęśliwa z moim chłopakiem, mieliśmy cudownego psa, panowało tam zawsze lato, właściwie nie zawsze było tam miejsce, gdzie zawsze padał deszcz, nie chodziliśmy tam. Lecz pewnego dnia pobiegł tam nasz pies. Czekaliśmy na niego przez trzy dni, nie przyszedł. Postanowiłam więc sama po niego pójść. Po prostu zależało mi na nim tak bardzo, że nie czułam strachu. W głębi lasu zobaczyłam tę samą sarnę, którą pamiętałam z zaczarowanego lasu. Nie podchodziłam do niej, ale ona więziła naszego psa na kolczastej metalowej smyczy. Przypomniałam sobie, że wzięłam ze sobą latarkę, a to monstrum boi się światła. Zaczęłam więc świecić w jej kierunku, powoli podchodząc do sarny. Ona upadła, zobaczyłam w jej głowie wrośnięty kawałek silnie trującego korzenia, wyciągnęłam więc to, a sarna ludzkim głosem zaczęła mi dziękować, a także uwolniła mojego ukochanego psa. To właśnie wtedy się obudziłam ze śpiączki, przy mnie był tata trzymający psa, który był bardzo podobny do psa, którego miałam w śpiączce. Muszę się przyznać, że do tej pory kiedy zamykam oczy, jestem w moim świecie, w którym byłam w czasie śpiączki. Ale to jeszcze nic - kiedy są Święta Bożego Narodzenia, słyszę głosy zwierząt, tak jak wtedy słyszałam głos sarny.
     Nie powiem, żeby to była wspaniała przygoda, bo kto by chciał być ukąszony przez dzikie monstrum przypominające sarnę, a później zapaść w śpiączkę, ale cieszę się z tego, że uratowałam to niezwykłe zwierzę, wyjmując truciznę z jego ciała. Nie powiedziałam nikomu, co mnie ugryzło , gdzie wtedy byłam , ani o tym, że słyszę głosy zwierząt, ponieważ nie chcę, żeby uważano mnie za psychicznie chorą dziewczynę.       

 

 

Dominika Szewczyk






[1] po czirokesku - córka